Widziane z Warszawy

- pisze Karol Czejarek*

2008-02-01, ostatnia aktualizacja 2008-02-01 19:21

O Szczecinie, w którym przeżyłem bardzo wiele lat, nigdy nie będę mówił źle. Tym bardziej że nowe inicjatywy i prężność środowiska przewyższają ewentualne niedociągnięcia. Byleby obecnie rządzący (którym życzę jak najlepiej) nie uważali, że przed nimi nic nie było

Nie miałem w planie tej "korespondencji", ale gdy kilka dni temu dotarły do mnie dwa nowe wspaniałe albumy: "100 lat Cmentarza Centralnego w Szczecinie" (na którym spoczywa też mój ojciec) i "Szczecin i okolice na starych pocztówkach" mojego syna Romana, postanowiłem znów napisać, "co mówi się w Warszawie o Szczecinie". O tych dwóch albumach na pewno, ale nie tylko. Mówi się też (i to nie tylko wśród byłych szczecinian) o 50. już książce marynistycznej Henryka Mąki "Sarmaci na morzach", będącej "morskim millenium Rzeczypospolitej" (niebywałe, jak Henryk Mąka swoimi książkami spopularyzował Szczecin, gospodarkę morską i bohaterów naszej floty - w ogóle morskie dzieje Polski). Wszystko zaczęło się od skromnego albumiku tego wytrawnego publicysty "Największy nad Bałtykiem", z którego przed laty wszyscy (myślę o działaczach Szczecińskiego Towarzystwa Kultury) byliśmy bardzo dumni. Muszę też wspomnieć o nowej książce szefa germanistyki Uniwersytetu Szczecińskiego - prof. dr. hab. Ryszarda Lipczuka - "Geschichte und Gegenwart des Fremdwortpurismus in Deutschland und in Polen", gdyż jest pozycją znaczącą w badaniach nad "zapożyczeniami językowymi". Jej ukazanie się z uznaniem powitano nie tylko w Niemczech, ale w całym europejskim środowisku neofilologicznym, oczywiście także polskim.

Skoro już jestem przy książkach - zauważono np., że u wejścia głównego do Książnicy Pomorskiej rzucają się w oczy mosiężne tabliczki upamiętniające osoby oraz instytucje, które pomagały w rozbudowie tej ważnej instytucji kultury, ale zabrakło na nich ludzi, którzy tak naprawdę zainicjowali rozbudowę gmachu i nadali tej wspaniałej bibliotece merytoryczny kształt, czyniąc z niej ośrodek bibliotekarski promieniujący na cały kraj. Na szczęście, na "ceglastej ścianie" jest jeszcze dużo miejsca, więc wierzę, że z czasem przybędzie tam tabliczek z nazwiskami - stosownie do faktycznych zasług.

***

Po ostatnim moim tekście opublikowanym w "Gazecie" w ramach "Przystanku Szczecin" (w listopadzie ub.r.), miałem kilka telefonów, żeby pisać nie tylko o plusach, ale także o tym, że np. budowa nowej filharmonii się przeciąga, że na Zamku nastąpiła niespodziewana zmiana dyrektora i to podobno w mało eleganckiej formie. Że nie ma już też tej "twojej" księgarni Klubowej (przy pl. Lotników). Wiem o tym wszystkim, ale moje motto jest zgodne z jedną z prawd przedwojennego Związku Polaków w Niemczech (którego wielu działaczy po wojnie wróciło i osiedliło się w Szczecinie), że "Polska jest matką naszą, a o matce nie mówi się źle". Więc i ja o Szczecinie, w którym przeżyłem bardzo wiele lat, nigdy nie będę mówił źle! Tym bardziej iż nowe inicjatywy i prężność środowiska przewyższają ewentualne niedociągnięcia. Byleby obecnie rządzący (którym życzę jak najlepiej) nie uważali, że przed nimi nic nie było. I aby w koncepcji "modnej" restrukturyzacji nie wylano dziecka z kąpielą, nie obrażano i nie lekceważono poprzedników.

A jest taki przypadek, który m.in. i mnie zbulwersował. To sprawa ZSO nr 8 im. Karola Wojtyły, w której chciano (nie uwzględniając dorobku) ulokować Zespół Szkół Mistrzostwa Sportowego. Ci, którzy mnie pamiętają, wiedzą, że cały sercem popieram ideę rozwoju szczecińskiego sportu, ale nie kosztem szkoły, która tak bardzo zasłużyła się regionowi. Gdyby w Szczecinie, tak jak w Warszawie, istniał "Hyde Park" - na pewno protestowano by tam przeciwko takiemu postępowaniu.

Szkoda też wspomnianej księgarni Klubowej, w której rodziło się przed laty Szczecińskie Towarzystwo Kultury, i żal szpitala "staruszka", skądinąd wielu szczecinianom bardzo bliskiego (św. Karola Boromeusza), który kończy wkrótce swą 97-letnią służbę. A może mógłby jeszcze posłużyć innym (jeśli nie medycznym), choćby oświatowym celom. Znajduje się przecież w tak urokliwym miejscu, w enklawie zieleni, w sercu miasta, gdyby tak zbudowano tam potrzebne centrum dla sportu i rekreacji (a przy okazji i kultury). Iluż moich znajomych i przyjaciół (także moja matka) leczyło się w dawnym "kolejowym".

***

Pilnego wyjaśnienia wymaga (moim zdaniem fantastyczny) projekt szczecińskiej filharmonii autorstwa biura Estudio Barazoli Velga z Barcelony; także w Warszawie trwają podobne dyskusje wobec projektów Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Tymczasem jeden i drugi obiekt są pilnie potrzebne, byłyby dowodem prężności inwestycyjnej współczesnej Polski, także w kulturze (w której - jeśli chodzi o bazę - od lat prawie nic nowego się nie buduje). Szczeciński projekt porównać można z bryłą kryształu, wyobrażam sobie, jak będzie się mienić iluminowany wewnątrz i z zewnątrz. Mógłby przyciągać i dominować świeżością pomysłu i odmiennością architektury. Namawiam Szczecin na coś takiego niespotykanego jeszcze w Polsce, a i chyba w Europie. (Choć europejskie miasta ścigają się w takich realizacjach, że wspomnę tylko Paryż, Hamburg, Berlin). (...)

Ciekaw jestem, co się stanie ze starym "Kosmosem" (jakże było przed laty trudno dostać tam bilety na seans, na ogół kupowało się je od koników - na szczęście te czasy minęły, ale sentyment pozostał, także do budynku i miejsca, na którym stoi). Nie dziwię się konserwatorowi, który wpisał obiekt do rejestru zabytków. Ale mam nadzieję, że znajdzie się koncepcja zachowania tradycji miejsca z planami przekształcenia go w wielopoziomowy budynek służący przede wszystkim młodzieży. Jestem za tym, aby powstało tam swoiste centrum rozrywki w najlepszym tego słowa rozumieniu!

***

Muszę też przyznać, że wszyscy powinni obejrzeć spektakl "Eine Kleine" w Teatrze Współczesnym. Właśnie w kontekście "mody na emigracje" jest to przedstawienie ważne. Tym bardziej że gdyby nie pisarstwo Artura Daniela Liskowackiego, który wyrasta na pisarza rangi ogólnopolskiej, nie byłoby tej sztuki. Jej problematyka jest niezwykle aktualna - także w sensie historycznym. Kiedyś wielokulturowość Szczecina budziła lęk, dziś na szczęście można mówić o tym otwarcie i na tej kanwie budować perspektywę już istniejącej metropolii. Paweł Kamza - reżyser spektaklu - doskonale wczuł się w sytuację, że Szczecin nie boi się dziś pokazać wielości kultur, z których wyrasta. Że był i piastowski, i niemiecki, że była w nim zawsze także gmina żydowska, że kształtowali go Szwedzi, Francuzi - i dobrze, bo to stworzyło polskość niezwykłego rodzaju. Stworzyło otwartość, która w wielu innych miastach nie byłaby nawet do pomyślenia.

***

Cieszę się, że "Bursztynowe Pierścienie" nadal trafiają - jak przed laty - w najgodniejsze ręce. I że popularność konkursu nie spada, przeciwnie - świadczy, jak bardzo Szczecin stał się interesujący, także teatralnie! Laureatom życzę ogólnopolskich karier. I pewnie tak w przypadku Olgi Adamskiej i Krzysztofa Czeczota będzie. Cieszy, że nagrodę przyznano też kompozytorowi Piotrowi Klimkowi.

Dobrze, że Szczecin pamięta o swoich artystach, także już o tych nieżyjących, choć niedawno długo szukałem placu Jana Szyrockiego, mało kto mógł mi go dokładnie wskazać. Dopiero dyr. Mirosław Górny wytłumaczył mi, jak najprościej tam trafić. Ale nic dziwnego, jako były chórzysta dobrze zna to miejsce. Dobrze, że o wspaniałym słynnym dyrygencie nie zapomniano. A w kolejce czekają inni - pisarze, aktorzy, muzycy, plastycy, ileż to już sław z tych środowisk znalazło się po drugiej stronie życia. Tymczasem Akademicki Chór Politechniki Szczecińskiej obchodził niedawno swoje 55-lecie! (Jak ten czas szybko minął). Zapytam przy okazji, kiedy chór znowu zaśpiewa w Warszawie? Pozostał bowiem wciąż "eksportową" wizytówką Szczecina. Nie słyszałem, aby jakikolwiek inny chór tak śpiewał Wacława z Szamotuł (Już się zmierzcha), "Pieśni Kurpiowskie" Karola Szymanowskiego czy "Ortus de Polonia" Mikołaja Żeleńskiego, a obok tego afrykańskie melodie ludowe, Rachmaninowa i "Rorando Coeli" Jana Campanusa Vodnansky'ego. Po takim koncercie ręce same składają się do oklasków!

Na zakończenie pozdrowię też serdecznie pana prof. dr. hab. Erazma Kuźmę, który niedawno obchodził swe 80-lecie, a który polonistyce szczecińskiej przysporzył wiele blasku, i pochwalę się, że przed laty był też moim nauczycielem "polskiego" w Pobożniaku. Przy okazji namawiam profesora do wznowienia (i rozszerzenia) swej książki "Szczecińscy pisarze"! Tyle w tym środowisku było już znakomitości (i jest), że warto, aby o nich jak najwięcej kraj się dowiedział.

Cieszy też, że już po raz trzeci wręczono nagrodę Pomerania Nostra 2007, którą tym razem otrzymali prof. Janina Jasnowska ze Szczecina i prof. Succow z Greifswaldu. Cieszy tym bardziej iż jest dowodem współpracy naukowej Polaków i Niemców, którzy wspólnie zasłużyli się dla regionu Pomorza, położonego po obu stronach granicy polsko-niemieckiej. Oboje laureaci są współtwórcami koncepcji Międzynarodowego Parku Doliny Dolnej Odry, rozciągającego się po obu stronach granicy.

Nie byłbym sobą, gdybym nie wspomniał o szczecińskich kolarzach, tym bardziej iż w nich - szczególnie torowcach - olimpijska nadzieja. Oby poszli śladami byłych "torowych" sław: Zbyszka Zająca, Mąkowskiego, Hałuszczaka, Mosbaurea, Kossewskiego, Sławka Zacharewicza, którzy ongiś przyciągali rzesze kibiców na tor kolarski, na którym szlifowali też swoje "sprinterskie" umiejętności szosowcy - z Pruskim, Bednarkiem, Zielińskim, Mikołajczykiem i Klabeckim na czele. Takiego toru, jaki ma Szczecin, nie ma drugiego w Polsce. Czas go znowu zapełnić i wypełnić gwarem. Wrócić do idei czwartków kolarskich, ligi torowej, pucharu miast. Nie powinno być tygodnia, w którym na tym torze nic się nie dzieje. Tyle jest przecież nowych, wspaniałych talentów kolarskich w Szczecinie, żeby tylko wymienić Rafała Ratajczyka, Damiana Zielińskiego, Kamila Kuczyńskiego czy Rafała Popera. Ale aby wygrywali dla Polski medale, muszą się bez przerwy ścigać! Jak Szczecin w konkurencji z innymi miastami polskimi na wszystkich płaszczyznach.

Mój kolega szkolny - Tadeusz Magiera - przypomniał mi też o rocznicy tragedii na Wyszaka, kiedy 40 lat temu zatłoczony i rozpędzony tramwaj uderzył w słup trakcyjny i złamał się w połowie, bo zawiodły hamulce. Z tramwaju tej "linii" wyskakiwało zawsze wielu uczniów jadących rano do szkoły (na wysokości kościoła św. Piotra i Pawła). Jak to dobrze, że o tamtych ofiarach wciąż się pamięta, a nawet chce się je teraz upamiętnić.


*
Autor był w okresie swego pobytu w Szczecinie m.in. kierownikiem Księgarni Klubowej, sekretarzem Szczecińskiego Towarzystwa Kultury i dyrektorem wydziału kultury Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Szczecinie. Obecnie pracownik naukowy Uniwersytetu Warszawskiego oraz docent Akademii Humanistycznej w Pułtusku. Autor m.in. książki "Nazizm, wojna i III Rzesza w powieściach Hansa Hellmuta Kirsta".